Zamieszanie związane z odwołaniem, odwołaniem odwołania itp. wykładu dr Hanny Machińskiej pokazało, że studentki_ci UW całkowicie temat, powiedzmy, zignorowali.
W demonstracji wyrażającej protest przeciwko decyzji rektora Nowaka (zorganizowanej przez Wolność Równość Demokracja) było tylko kilka osób w wieku studenckim. Na wykładzie – kilkanaście.
Czy osoby studiujące ma UW nie są zainteresowane upolitycznianiem ich uczelni i cenzurą polityczną? Nie są zainteresowane tym, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej? (Przy okazji przypominam o jutrzejszym wydarzeniu Granica polsko-białoruska. Kryzys trwa)? A jeśli nie są – bo na to wygląda – to dlaczego? Skąd marazm ludzi w wieku, w którym zaangażowanie społeczne i polityczne powinno być największe?
Wiele pisze się o tym, że młodzież staje się coraz bardziej lewicowa. Może w deklaracjach, bo nie w działaniu.
Nie chodzi tylko o UW. Od Franek Vetulani wiem, że nie ma także szczególnie wielkiego poruszenia wśród społeczności studenckiej UJ tym, co wyprawia ich pisowsko wzbudzony rektor. Na przykład na proteście przeciw przywróceniu przez Jacka Popiela wykładu transfobki, dr Grzyb, było zaledwie 30 osób. A sam minister Czarnek pogratulował rektorowi UJ decyzji.
Przy okazji: w swoim oświadczeniu rektor Popiel wyraził oburzenia słowami, jakie padły pod jego adresem i wytoczył proces dyscyplinarny wspomnianemu Frankowi Vetulaniemu za to, że ten nazwał go na tej demonstracji „reakcyjnym bucem”. Z własnego doświadczenia wiem, że rektorzy dużych uniwersytetów mają zazwyczaj ego spuchnięte do niemożliwości. Uniwersytet to instytucja feudalna. Rektorowi wydaje się, że ma pełnię władzy (co nie jest prawdą, bo władzy ma tyle, ile dają mu przepisy) i że jest kimś w rodzaju księcia udzielnego, zatem krytyka traktowana jest jak obraza majestatu. Tymczasem funkcja rektora to funkcja publiczna, a zatem krytyka wobec sposobu sprawowania tej funkcji jest nie tylko dopuszczalna, ale nawet konieczna. Ta krytyka uprawnia także do używania mocnych słów, z czym rektorzy (i bardzo nieliczne rektorami) muszą się pogodzić. Wytaczanie studentowi procesu dyscyplinarnego za mocne, ale nie wulgarne, krytyczne słowa to skandal i dowód na to, gdzie prof. Popiel ma wolność słowa.
Społeczności studenckiej Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie nie zainteresowała także demonstracja przeciw transfobicznej decyzji rektora, który otwarcie nawet nie flirtuje, ale konsumuje związek małżeński z PiS. Cofnął on zgodę na to, by osoby transpłciowe, po okazaniu zaświadczenia o podjętym procesie tranzycji, mogły używać swojego prawdziwego imienia, a nie tego metrykalne. To dla tych osób bardzo ważne, ponieważ dla wielu używanie wobec nich tzw. dead name jest traumatyzujące. W demonstracji przeciw tej decyzji uczestniczyło kilkanaście osób. A przecież rektor przy okazji odwołał rzeczniczkę do spraw równości oraz całą komisję antydyskryminacyjną na UP.
Zagrożenie dla wolności słowa, wypełnianie politycznych nakazów PiS i tym samym upolitycznianie uniwersytetów (jak w czasach PRL), promowanie dyskryminacji i nierównego traktowania – wszystko to nie interesuje społeczności studenckiej. Nie rozumiem, dlaczego.
I bardzo nad tym boleję. Wielka odnowa społeczna pod koniec lat sześćdziesiątych zaczęła się od uniwersyteckich kampusów. Studentki_ci z gniewie oświadczyli, że nie chcą żyć w świecie, który zgotowali im ich rodzice.
Czy osoby studenckie w Polsce chcą żyć w państwie PIS, w którym także uniwersytetu podlegają politycznej regulacji i nadzorowi? Czy próba cenzurowania osoby, która jest naoczną swiadkinią zbrodni na granicy polsko-białoruskiej nie jest sprawą, dla której warto postać pół godziny przed bramą uniwersytetu? Czy studentki_ci w ogóle interesują się tym, co dzieje się na ich uczelniach? Czy zainteresują się dopiero wtedy, gdzie zaczną z nich znikać osoby wykładające gender studies, queer studies, zajmujące się badaniami na migracją i sytuacją uchodźczyń_ców w Polsce, osoby krytykujące publicznie polską niepraworządność Itp.?
Studenki_studenci, gdzie jesteście?